czwartek, 15 stycznia 2015

Ushuaia

Dotarlimy na koniec swiata! Po 5 godzinach lotu z Buenos(wcale nie takie boskie) wyladowalismy na najladniejszym lotnisku jakie do tej pory mialem okazje odwiedzic. Z lotniska pojechalismy co centrum taksowka, bo inaczej sie nie dalo, po drodze walczac z taksowkarzem ktory chcial nas przewiezc przez cale miasto, a do pokonania bylo raptem 5km... Szybkie zakupy i ... no wlasnie, co dalej? Chcielismy dotrzec do parku narodowego, ale ostatni bus podobno juz odjechal. Gdy tak szlismy nie do konca wiedzac co dalej zatrzymal sie kolo nas bus, a jego kierowca krzyknal cos co konczylo sie na ¨PARK¨.Odpowiedzielismy si i nawet nie zorientowalismy sie kiedy nasze graty wyladowaly w busie. Po chwili bus stanal, kierowca bez slowa wzial moj plecak i... wrzucil do innego busa, lekko oszolomieni bylismy jednak w stanie porozumiec sie ze ten drugi bus zawiezie nas do parku. Po dluzszej chwili wyladowalismy na bardzoprzyjemnym campingu w sercu parku. Rozlozylismy namiot, zjedlismy cos i poszlismy na krotki spacer, ktry przedwczesnie zostal zakonczony przez deszcz. Poniewaz wieczor i tak wlasnie sie konczyl poszlismy spac... Nastepny dzien na cale szczescie przywital nas przepiekna pogoda, wstalismy o 8 i weszlismy na Cerro Guanaco - najwyzszy szczyt w okolicy. Widok stamtad byl przepiekny! Tego samego dnia poznalismy przemilych argentynczykow z ktorymi przegadalismy sporo czasu. Podczas tej rozmowy tuz za plecami naszych rozmowcow przemknal lis... Skubaniec chcial skorzystac z chwili nieuwagi argentynczykow i zjesc im zapasy z namiotu. Lisek byl delikatnie mowiac spory, od tego czasu Wiewior(Zona) pilnie sie ogladala na kazdym kroku. Ale to nie koniec przygod. Wieczorem postanowilismy pojsc jeszcze jedna trasa terkingowa i udac sie na granice argentynsko-chilijska. Podczas tego spaceru, wychodzac z jednego z nielicznych zakretow natknelismy sie na stado dzikich... KONI, ktore nic nie robiac sobie z naszej obecnosci spacerowaly szlakiem, jedynie maly zrebak wykazal minimalne zainteresowanie naszymi osobami. W drodze powrotnej jeszcze raz spotkalismy to stadko koni ¨cinkciarzy¨ktore tuz przy campingu wyszlu ni stad ni z owad z krzakow. Od tego czsau wiewior panicznie bala sie najazdu dzikich lisow jezdzacych konno i kazdy szelest wzbudzal jej zdenerwowanie. Dzis wrocilismy do centrum, poszlismy do, podobno, najlepszej knajpy w miescie i objedlismy sie po uszy owocami morza! Tu po naszej uczcie poszlismy kupic bilety na autobus do Tores del Paine, co okazalo sie Mission Impossible, poniewaz wszystkie autobusy okazaly sie ZAJETE! w ostatniej firmie jaka odwiedzilismy, uczynny, acz niezbyt sympatyczny sprzedawca najpierw mnie opierdolil, a potem wyszukal nam polaczenie na nastepny dzien - odjazd 5 rano! Poki co dzieki niemu (opierdol byl jednak zasluzony) wszystko idzie zgodnie z planem u jutro przekroczymy Chilijska granice! Co prawda z 2 przesiadkami, ale kto by sie przejmowal, przeciez to tylko 15 godzin jazdy. ¨Dzis spedzamy wieczor z ludzmi z Izraela, ktorzy dopiero co wyszli z wojska i przyjechali odreagowac trudy 3(!) letniej sluzby w ameryce poludniowej. Miejsca ktore jutro zobaczymy z okien autobusu macie ponizej
Wyświetl większą mapę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz