środa, 25 marca 2015

Jak dolecieć?

Bilety za ocean zazwyczaj są dość drogie, bezpośrednie loty z Polski do Buenos Aires potrafią kosztować trochę ponad 5 tysięcy złotych (w obie strony). Jednak odrobinę "kombinując" z lotami można dolecieć, i wrócić, za znacznie mniejsze pieniądze.
Z naszych doświadczeń w szukaniu biletów wyszło nam, że najtańsze połączenia z Europy do Ameryki Południowej są na trasie Praga -> Buenos Aires -> Madryt. Ponieważ naszą podróż rozpoczynaliśmy w Poznaniu dokupiliśmy jeszcze bilet na autobus do Pragi i przelot z Madrytu do Berlina. Cała podróż Poznań -> Praga -> Buenos Aires -> Madryt -> Berlin -> Poznań kosztowała nas ok 2800 pln na osobę, a więc niemal połowę ceny lotu z Warszawy. Do wyszukania biletów i rezerwacji wykorzystywałem portal flipo.pl.

Jeśli celem Waszej podróży jest Patagonia warto rozważyć loty lokalne w Argentynie. My naszą podróż po Argentynie zaczynaliśmy w Ushuaia, a więc na samym południu. Podróż autobusem zajęłaby nam niemal 3 dni, a wcale nie byłaby znacząco tańsza od lotu. Jeśli planujecie zacząć od zobaczenia Fitz Roya i Cerro Torre dobrym pomysłem jest polecieć do El Calafate, skąd po 3 godzinach jazdy autobusem znajdziecie się w El Chalten.

Lokalne loty w Argentynie obsługują dwie linie:

Ceny lotów obiema liniami są zbliżone. Uwaga! Jeśli zostajecie chociaż na pół, dnia w Buenos Aires NIE kupujcie biletów przez internet. Płacąc gotówką jesteście w stanie zaoszczędzić nawet 50%. Tak duża różnica w cenie bierze się stąd, że w Argentynie opłaca się wymienić walutę na czarnym rynku, na którym kurs bywa nawet 60% lepszy niż oficjalny. Wiąże się to oczywiście z pewnym ryzykiem, jednak zachowując pewne środki ostrożności, moim zdaniem, warto zaryzykować. Wymianie waluty poświęcony zostanie następny wpis.

Z Lotniska międzynarodowego w Buenos najłatwiej dostać się do miasta taksówką. W miarę możliwości wybierajcie Radio Taxi, które operuje zazwyczaj nowszymi, większymi samochodami (Dacia Duster itp.). Uwaga - wiele korporacji nazywa się podobnie, jednak po Radio Taxi, mają jeszcze w nazwie jakieś słowo, z pewnością poznacie po standardzie samochodu. Koszt przejazdu taksówką do centrum to ok. 300 pesos + koszt bramek na autostradzie. Jednak negocjujcie na samym początku cenę i ustalcie kto płaci za bramki(ok 30 pesos)., żeby uniknąć przykrej niespodzianki
Jadąc do miasta zwróćcie uwagę, żebyście jechali wyżej wspomnianą autostradą - jest to optymalna trasa. Jeśli kierowca nie wjedzie na autostradę, prawdopodobnie będzie próbował Was oszukać jadąc dłuższą trasą. Taksówkarze nie mówią po Angielsku, więc jeśli nie znacie Hiszpańskiego przygotujcie sobie za wczasu kilka podstawowych zwrotów.

Przy kupnie biletów i na lotnisku nie należy oczekiwać Europejskich standardów, tam wszystko toczy się w swoim własnym rytmie. Generalna uwaga dotycząca bagażu rejestrowanego. Zauważyliśmy, że w Argentynie nikt za bardzo nie cacka się z bagażami, więc należy dobrze zabezpieczyć wszystkie wrażliwe rzeczy w bagażu, który dajemy do luku bagażowego czy to w samolocie, czy autobusie.

wtorek, 3 lutego 2015

Co dalej?

Strona wkrótce przestanie istnieć w swoim obecnym kształcie, postaram się dodać niedługo bardziej sformalizowaną i pozbawioną literówek, błędów wersję. Mam nadzieję, że stanie się ona kompendium dla tych, którzy będą chcieli udać się do Patagonii. W tym celu postaram się opisać wszystkie rzeczy, których dowiedzieliśmy się o Argentynie i Chile podczas naszej podróży. Znajdziecie tu adresy hosteli, firm przewozowych, porady jak sprawić żeby Wasz pobyt był tańszy i obył się bez wpadek - słowem postaramy się przekazać doświadczenia o które w tej chwili jesteśmy mądrzejsi.

środa, 28 stycznia 2015

to juz jest koniec... plus zdjęcia

Czas w Ameryce południowej dobiega końca... Niestety.w tej chwili przed nami ostatni dzień w el calafate, o 2 wylądujemy do Buenos potem Madryt, Berlin i e końcu Poznan. Kasia juz w głowie planuje kolejny trekking a ja zastanawiam się kiedy wrócić pod fitz Roya ze szpejem. Ostatnie kilka dni pelne bylo różnych atrakcji, poznaliśmy iwsiaknelismy w klimat el chalten, wspólnie stwierdziliśmy ze moglibyśmy z tego miasteczka nie wyjeżdżać. Ludzie, klimat, widoki rodem z bajki. A co ciekawe te same twarze które mijamy pod początku naszej podróży. Ale pojawiły się także nowe, jak dziarska Chilijka (70+)przemierzajaca ulice Chalten swoim pełnoletnim fiatem Uno z kijami trekkingowymi na masce(byla niesamowicie zaskoczona jak je jej podaliśmy) Niestety musieliśmy wrócić do el calafate w którym próżno szukać magii, ot takie nazwę zakopane, x którego chce się jak najszybciej uciec w góry. Jedynym jasnym punktem naszego pobytu tutaj był wyjazd na lodowiec perrito moreno. Naszym przewodnikiem byla kobieta która także zakochana jest w el chalten i dlugo tam mieszkają ale prawa ekonomii byli dla niej bezwzględne i przeprowadzić się do większej miejscowości gdzie oprowadza turystów po jak to określiła disneylandzie. Nie pisze wszystkiego bo pozbawię nas ciekawych historii i anegdot które z pewnością będziemy opowiadali na żywo na deser zdjęcia, Ostatnio nie udalo mi się ich dodać może tym razem! AHA! FRYZURY NA CHILIJCZYKA NIE POKAŻE!

sobota, 24 stycznia 2015

El Chalten

Kilka dni temu dotarliśmy do El Chalten. Mala mieścina(żeby nie potwierdzić dziura) u podnóża najpiękniejszego(a na pewno najwyższego) szczytu Patagonii - Fitz Roya. Do Chalten jedzie się przez El Calafate gdzie mieliśmy krótką przerwę, zdążyliśmy kupić bilety na lot do Buenos na 29 stycznia oszczędzając sobie tym samym około 35 godzin w autobusach. Skoro juz o nich mowa(autobusach rzecz jasna) to trzeba naprawdę pochwalić tutejszych przewoźników. Autobusy da wygodne, punktualne, jedynie bagaż ma na co narzekać bo kierowcy naprawdę się z nim nie cackają, dlatego kruche rzeczy lepiej mieć zawsze przy sobie. Ale wróćmy do El Chalten następnego dnia po przyjeździe uciekliśmy w góry pod Fitz Roya... Bajka... Chyba każdy wspinacz jest onieśmielony jego widokiem. Nie inaczej bylo ze mną... Będę tu musial wrócić. Po ok 9 km dotarliśmy do campingu-darmowego jak wszystkie w tutejszym parku narodowym. Gdyby tak u nas... Następnego dnia dotarliśmy do niego... Widoki były przepiękne strzeliste ściany Fitza widziane z bliska działają na wyobraźnię... Ale ile można siedzieć e jednym miejscu? Po kilku godzinach pokonywalismy szlak do kolejnej doliny aby zobaczyć Cerro Tore. Niestety widzieliśmy je tylko przez chwilę, chyba jest to bardzo nieśmiały szczyt ponieważ caly czas chowa się za chmurami. Po 3 dniach zmęczeni, ale zadowoleni wróciliśmy do miasta teraz odpoczywamy.n będziemy tu jeszcze 2 dni potem jedziemy na lodowiec Perito Moreno i... niestety do domu. Ma deser jak zwykle porcja zdjęć z ostatnich kilku dni

wtorek, 20 stycznia 2015

nie wierz nigdy kobiecie...

Tytuł piosenki budki suflera idealnie oddaje początek naszego pobytu w Torres del paine. I nie chodzi mi o Żonę a o przemila Panią z dworca. Gdy tutaj dotarliśmy przezornie(jak nie my) kupiliśmy bilety do parku i potem do el calafate. Mimo ze byliśmy w Chile za wszystko zapłaciliśmy argentyńska waluta. Nie omieszkalismy przy tym zapytać czy w parku także możemy płacić argentyńsko pesos odpowiedz byla jednoznaczna si si si. Wiec nie zwracaliśmy sobie głowy wymiana walut. Następnego dnia gdy dotarliśmy do granicy parku 120 km od cywilizacji usłyszałem od Kasi znane mi juz z tej podróży zdanie, "Wojtek, jestesmy w dupie". Okazało się że nie można płacić argentyńska kasą i co gorsza nie ma jej gdzie wymienic. Na szczęście żona wyuczyla się pięknie "proszę" po hiszpańsku i jej wdziękom nie oparł się kierowca autobusu który wymienił nam parę tysięcy pesos. Byliśmy uratowani! Pierwszy dzień przebiegł jak z platka dotarliśmy do chilieno i wieczorem zobaczyliśmy Torres Del Paine - imponujący masyw skalny. Następnego dnia nic nie zwiastowało katastrofy, Zona niczym raczą Lama minela do przodu, ja za nią powloczylen nogami niczym wierny muł. Patrzyłem tylko ze współczuciem nas biedne konie które uginały się pod ciężarem spasionych Brytyjczyków i ich bagaży. Jednak pod morskiego oka po Chile jedno się nie zmienia. Gdy w grę wchodzą pieniądze prawa zwierząt do godnego życia schodzą na drugi plan... Drugi dzień skończył się dla nas po ok 8 godzinach marszu w campingu Franches nie bylo to nasze miejsce docelowe ale na więcej nie mieliśmy siły. SŁOŃCE powtórnie dało się nam we znaki pozbawiając chęci ma zrobieni choćby jescze jednego kroku. Pobyt we Frances kosztowało nas 18k pdsos chilijskich - dobrze ze wymieniany więcej! Bo oczywiście i tutaj argentyńska waluta płacić nie można! Po odpoczynku kolejnego dla ruszyliśmy dalej niestety zrezygnowaliśmy z przejścia doliny Frances co jednak okazało się bledem, ale dopiero dzień później. Dotarliśmy do kolejnego campingu już bez większych problemów i zrobiliśmy tego samego dnia ostatnia część treningi W. Poszła nam ona nad wyraz szybko trasę planowana na 7(!) godzin my zrobiliśmy w ok 3h. Gdybyśmy wiedzieli ze ten czas na mapie jest tak zanizony zrobilibyśmy tego dnia brakujący fragment ten zostawiając sobie na dzisiejszy poranek. Cóż... Żadne z nas nie jest prorokiem. Dzis zostało nam tylko spakować się i popłynąć do miejsca w którym czekal na autobus. Mi udzieliła się tutejsza maniana i pomyliłem godziny odjazdu katamaranu. Gdy maszerowalismy pełni rezonu na przystań(bylem pewien ze mamy jescze ponad 20 minut) katamaran wzial się i odpłynął... Następny był za 2h 30 min wiec sobie posiedzieliśmy... Teraz siedzimy ponownie w hostelu w Puerto Natales i czekamy na jutrzejszy autobus który zabierze nas do el calafate.... Ale to nie wszystko... Przychodzi Polak do Palestyńczyka W sercu Chile i mówi "chce się obciąć" - brzmi jak początek dowcipu, ale nie-tak wlasnie dzis bylo - zaliczyłem strzyżenie. Zaskakująco latwo udalo mi się z nim dogadać biorąc pod uwagę ze żaden z nas nie rozumiał drugiego. Żona śmieje się ze jestem obcięty jak Chilijczyk ale zawsze mogło być gorzej. Pobyt w parku obfitował w ciekawe spotkania, począwszy od spotkania gościa z wielkim godlem polski na plecaku który okazał się Hiszpanem chodzącym także w koszulce z polskim napisem oszczędzaj wodę. Okazało się że był częstym gościem w koninie gdzie mieszkała jego była dziewczyna - polka. Na szlaku poznaliśmy także parę Niemców/Austriaków, gdyby Niemcy w 39 tak czytali mapę jak oni pewnie napadli by na Norwegię myśląc że atakują Polskę, Ci na szczęście jakimś cudem w końcu się odnaleźli, ale trzeba przyznać że zgubić się na trekkingu w jest równie trudno co na autostradzie. Po dotarciu do ostatniego campingu spotkaliśmy poznanego Jeszcze w Ushuaia Izraelskiego artylerzysta Itana wraz z malomownym kompanem-rodem z sąsiadów. Itan może przyjedzie do polski - sympatyczny gość. Gdy Żona zwiedzała stragany z rękodziełem poznaliśmy rzemieślnika którego żona ma na imię bursztyn - jej babka byla polka, a ona urodziła się we Francji. To by było na tyle dzisiaj na deser piąte zdjęć Z ostatnich dni

piątek, 16 stycznia 2015

jestesmy w Chile

Udalo się, jestesmy w Chile! Jednak o maly wieś nie wsiedliśmy do autobusu odjeżdżającego z Ushuaia do Rio Grande. W Argentynie nic nie jest tak proste jak się wydaje... Wczoraj poszliśmy do firmy tosqa aby kupić bilety, a tam powiedziano nam ze ich autobus jest już pelen, po krótkiej pielgrzymce po innych firmach udalo nam się kupić bilety winnej firmie. Gdy o 5 rano na drżeć podjechał autobus tosqi nawet przez myśl nam nie przeszło ze to nasz środek transportu jednak po chwili postanowiliśmy zapytać kierowcę czy to aby nie z nim jedziemy. Odepchnął nad i pokazał ze nie... Ale! Przy drugiej próbie zasięgnięcia informacji powiedział 'si' wiec wsiedliśmy... Autobus oddal się pelen znajomych twarzy, izraelitów z hostelu, sympatycznej pary z Anglii i jakiejś wymiotujacej przez 30 minut party Argentyńczyków... No nic to udalo się i pojechaliśmy. W Rio Grande gdzie mieliśmy pierwsza przesiadkę Zona zapoznała grupę Niemców w której jedna osoba okazała się polka, co później poszło się bardzo ważne. Z Rio jechaliśmy do pojda Arenas przekraczając chilijska granicę i zaliczając 25 minutowy rejs promem.w punta Arenas mieliśmy mieć 3 godzina przerwę ale dzięki polce dowiedzieliśmy się ze jest wcześniejszy autobus który odjeżdża zaraz po naszym przyjedzie. Wszystko pięknie ale na ten autobus był tylko 1 bilet ... Jednak po raz kolejny uśmiechnęło się do nad szczęście i ktoś nie zjawił się i oba ostatnie miejsca zajęliśmy my.w ten już o 21 byliśmy w Puerto Narales. Na miejscu przezornie kupiliśmy bilety do El Calafate na 22 stycznia a na jutro bilety do piątku e którym siedzimy najbliższe 4 dni także nie spodziewajcie się aktualizacji bloga aż do 22 chyba ze gdzieś po drodze wifi. Teraz leżymy w hostelu blisko dworca i jutro o 7 jedziemy na dłuższy trek(nareszcie) Kilka uwag dotyczących Argentyny i Chile. Miłośnik pepsi ma tutaj przesrane! Tylko cola! Krzysiek pewnie by się cieszył :) Nikt nie miasto po angielsku a jak wydaje mu się ze mówi to ma rację- wydaje mu się. NSZ szczęście w Żonie obudził się maly lingwista i zajęte strata się porozumiewać po hiszpańsku co muzę przyznać nawet jej się udaje. Tyle na dziś, weny brak a i 16 godzin w autobusie robi swoje. Najważniejsze ze był stek... Tym razem z lamy! Poniżej kilka zdjęć z wyjazdu jakie zrobiłem telefonem nic wielkiego ale zawsze coś. Aga!!!Lukasz!!!! Jak nasze koty? Napiszcie proszę w komentarzu lub smsem.

czwartek, 15 stycznia 2015

Ushuaia

Dotarlimy na koniec swiata! Po 5 godzinach lotu z Buenos(wcale nie takie boskie) wyladowalismy na najladniejszym lotnisku jakie do tej pory mialem okazje odwiedzic. Z lotniska pojechalismy co centrum taksowka, bo inaczej sie nie dalo, po drodze walczac z taksowkarzem ktory chcial nas przewiezc przez cale miasto, a do pokonania bylo raptem 5km... Szybkie zakupy i ... no wlasnie, co dalej? Chcielismy dotrzec do parku narodowego, ale ostatni bus podobno juz odjechal. Gdy tak szlismy nie do konca wiedzac co dalej zatrzymal sie kolo nas bus, a jego kierowca krzyknal cos co konczylo sie na ¨PARK¨.Odpowiedzielismy si i nawet nie zorientowalismy sie kiedy nasze graty wyladowaly w busie. Po chwili bus stanal, kierowca bez slowa wzial moj plecak i... wrzucil do innego busa, lekko oszolomieni bylismy jednak w stanie porozumiec sie ze ten drugi bus zawiezie nas do parku. Po dluzszej chwili wyladowalismy na bardzoprzyjemnym campingu w sercu parku. Rozlozylismy namiot, zjedlismy cos i poszlismy na krotki spacer, ktry przedwczesnie zostal zakonczony przez deszcz. Poniewaz wieczor i tak wlasnie sie konczyl poszlismy spac... Nastepny dzien na cale szczescie przywital nas przepiekna pogoda, wstalismy o 8 i weszlismy na Cerro Guanaco - najwyzszy szczyt w okolicy. Widok stamtad byl przepiekny! Tego samego dnia poznalismy przemilych argentynczykow z ktorymi przegadalismy sporo czasu. Podczas tej rozmowy tuz za plecami naszych rozmowcow przemknal lis... Skubaniec chcial skorzystac z chwili nieuwagi argentynczykow i zjesc im zapasy z namiotu. Lisek byl delikatnie mowiac spory, od tego czasu Wiewior(Zona) pilnie sie ogladala na kazdym kroku. Ale to nie koniec przygod. Wieczorem postanowilismy pojsc jeszcze jedna trasa terkingowa i udac sie na granice argentynsko-chilijska. Podczas tego spaceru, wychodzac z jednego z nielicznych zakretow natknelismy sie na stado dzikich... KONI, ktore nic nie robiac sobie z naszej obecnosci spacerowaly szlakiem, jedynie maly zrebak wykazal minimalne zainteresowanie naszymi osobami. W drodze powrotnej jeszcze raz spotkalismy to stadko koni ¨cinkciarzy¨ktore tuz przy campingu wyszlu ni stad ni z owad z krzakow. Od tego czsau wiewior panicznie bala sie najazdu dzikich lisow jezdzacych konno i kazdy szelest wzbudzal jej zdenerwowanie. Dzis wrocilismy do centrum, poszlismy do, podobno, najlepszej knajpy w miescie i objedlismy sie po uszy owocami morza! Tu po naszej uczcie poszlismy kupic bilety na autobus do Tores del Paine, co okazalo sie Mission Impossible, poniewaz wszystkie autobusy okazaly sie ZAJETE! w ostatniej firmie jaka odwiedzilismy, uczynny, acz niezbyt sympatyczny sprzedawca najpierw mnie opierdolil, a potem wyszukal nam polaczenie na nastepny dzien - odjazd 5 rano! Poki co dzieki niemu (opierdol byl jednak zasluzony) wszystko idzie zgodnie z planem u jutro przekroczymy Chilijska granice! Co prawda z 2 przesiadkami, ale kto by sie przejmowal, przeciez to tylko 15 godzin jazdy. ¨Dzis spedzamy wieczor z ludzmi z Izraela, ktorzy dopiero co wyszli z wojska i przyjechali odreagowac trudy 3(!) letniej sluzby w ameryce poludniowej. Miejsca ktore jutro zobaczymy z okien autobusu macie ponizej
Wyświetl większą mapę